Duże zaskoczenie. Choć w pierwszych sekundach na mdłości zbiera się od legendarnej TVN-owskiej warszawy w której nigdy nie pada deszcz, a problemy mieszkańców są żadne, szybko okazuje się że ta estetyka to raczej wytrych.
Ten problem z estetyką filmu jest odczuwalny zwłaszcza na początku filmu. Animowane wstawki choć estetyczne, to jednak dość infantylne. Natalia Grosiak (o której w warstwie muzycznej za chwile) śpiewająca w taxówce między bohaterami, albo w poczekalni szpitalnej podobnież. Cała scena wesela przypomina coś na granicy instalacji artystycznej i teledysku, ale tyleż efektownej co banalnej. No i jeszcze kpina z lekarzy. Do tego momentu można mieć poczucie że to kolejna nieśmieszna i niewzruszająca komedia romantyczna. Jednak wraz z zaostrzeniem choroby głównej bohaterki nad tą nieskazitelną, plastikową stolice nadchodzą czarne chmury. I tu w warstwie scenariusza robi się naprawdę dobrze. Kicz znika, prawdziwe problemy i dramaty wylewają się na bohaterów, a widz obserwujący ich walkę kibicuje im i współodczuwa problem.
Nie będę rozpisywał się dalej bo nie chcemy robić spoilerów, ale o ile pierwsze minuty filmy to teledysk z romansem w tle, tak właściwa część zaskakuje dojrzałością. To dobry wytrych, by na film namówić miłośniczki wspomnianych TVN’owskich filmów. I żebyśmy mieli jasność, w tym cały geniusz, że fanki, dajmy na to „Magdy M.” nie wyłączą „Chemii” w trakcie projekcji, bo choć pewnie dysonans poznawczy zaistnieje, to jednak nie będzie zbyt ciężki. Z drugiej strony pierwsza część mimo wszystkich przywar jest na tyle estetyczna i poprawna technicznie że i widz z bardziej wysublimowany gustem przebrnie tą część. Brawa dla debiutującej scenarzystki Katarzyny Sarnowskiej i reżysera Bartosza Prokopowicza. Nadmienić należy iż historia ukazana w filmie jest inspirowana prawdziwymi losami reżysera i jego żony, założycielki fundacji „Rak’n’roll”.
Aktorzy. Agnieszka Żulewska (Defto, Demon) to osoba przed którą kariera stoi otworem, tylko już w „Demonie” miałem problem z jej głosem. Chyba logopeda mógłby coś zaradzić. Także z drugim głównym bohaterem mam problem. Tomasz Schuchardt (Bodo, Karbala, Demon) to obiektywnie dobry aktor, nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć ale zwyczajnie irytuje mnie na ekranie. Sorry czasem tak bywa. Na pewno miłym akcentem jest natomiast Eryk Lubos w drugoplanowej roli księdza, przyjaciela głównego bohatera.
Z zalet trzeba wymienić dobry soundtrack, w tym często pojawiający się i wspomniany przez epizody wokalistów w filmie, zespół „Mikromusic”. Zdjęcia, montaż i reszta kuchni filmowej zadowalająca.
Podsumowując. „Chemia” choć początkowo słodka niczym lukier, szybko pokazuje drugie, znacznie bardziej mięsiste dno. Jak na to co oferuje widzowi polskie kino „mainstreamowe”, ze szczególnym akcentem na te wszystkie komedie romantyczne, to to jest rewelacyjne. Choć pewnie wolałbym bardziej głęboką rzecz, to jednak biorąc pod uwagę intencje przyświecające twórcom, oraz historie reżysera należy to przyjąć ze zrozumieniem. Sprawa warta nagłośnienia, a film warty obejrzenia.