7/10 | La La Land (2017)

Słowem wstępu. Projekcja potwierdziła dwie rzeczy których byłem pewien już wcześniej. Film nie jest wcale taki dobry, ani wcale taki zły jak większość z Was twierdziła w internetach.

Nie przepadam za musicalami, La La Land obejrzałem w zasadzie tylko z powodu tych około Oscarowych dyskusji. I muszę powiedzieć, że mnie kupili. Przez pierwszą kwartę oglądało mi się to nieswojo, odrzucało wręcz formą . Pod koniec natomiast, nie wiele mi to już przeszkadzało, z całą pewnością dzięki rewelacyjnej muzyce i – jak się domyślam – nienatarczywej ilości śpiewu aktorów, oczywiście jak na reprezentowany gatunek. Gatunek ten właśnie, narzuca pewne reguły gry. Z jednej strony dają one więcej swobód dla prowadzenia historii i sposobie jej pokazywania, także odrealnień i pewnych umowności, z drugiej strony natomiast powodują że sceptycy tacy jak ja, szybciej skreślają film, nie potrafiąc przebrnąć przez musicalowe sreberko opakowania. No i tu miła niespodzianka, bo po przywyknięciu w zasadzie tylko scena w planetarium była dla mnie „za mocna” (cholera metafora powinna być jednak bardziej subtelna) bez zbytniego naginania się. Główni aktorzy, Emma Stone i Ryan Gosling, budują ciekawe role, daleko głębsze niż musicalowe wydmuszki. Cała fabuła mimo, że nie aspirująca do czegoś więcej niż od pucybu.. baristy do milionera, potrafi zaskoczyć i do ostatnich chwil nie jest nadmiernie oczywista. To niedomówienie w finale – duży plus. Jest też miejsce na lekki humor, ale i trochę problemów pokazanych bez cukierkowej estetyki, choć delikatnie. Olbrzymią zaletą, co mam wrażenie tak wywindowało tą pozycję w Oskarowych rankingach, jest warstwa wizualna. Zwłaszcza praca operatorska. Operator z reżyserem operują najbardziej klasycznymi technikami, stroniąc od sztuczek i skomplikowanych kombinacji nam współczesnym, a jednak robią to brawurowo, oddając w mej ocenie hołd całej klasycznej szkole filmowej i latom 50’tym Hollywood. Na to samo postawiono w scenografiach i charakteryzacji, oczywiście bez udawania że jest 1954. To może się podobać i ja to kupuje. Podobnie wspomniana już rewelacyjna warstwa dźwiękowa. Także tu na początku miałem pewne wątpliwości, ale im bardziej grano jazzem, tym bardziej kiwałem głową z uznaniem. Cóż jeszcze mogę dodać? Fanem musicali nie zostanę, ale nie żałuję tej projekcji i kto wie czy nie kupie sobie tego na Blu Rayu. Polecam, także sceptykom i osobą podobnie jak ja nie lubiących musicali. To zwyczajnie bardzo dobry film, w trochę odjechanej stylistyce. Nie gryzie.