5/10 | Ghost In The Shell (2017)

There’s a shell but no ghost in it.

Aktorska interpretacja legendarnej mangi i anime niestety została wykastrowana z tego z w GitS najważniejsze. Nie ma tym żadnej filozofii, pytań o sens istnienia i całej tej bajery przez którą pierwowzory były tak cenione. Główna bohaterka nie zastanawia się czym jest, a jedynie kim była. Wiele wątków całkowicie wycięto by w ich miejsce wstawić nowe. O ile spodziewałem się że hollywoodzkie kino jest szyte na miarę konsumenta galonowej coli i kilograma popcornu, tyleż liczyłem że „uproszczą” fabułę, tymczasem twórcy postanowili podmienić niektóre wątki na nowe, same w sobie wcale nie proste. Tylko po co?

Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o obsadzie miałem spore wątpliwości, ale szczęśliwie w tej materii wszystko jest dobrze. Scarlett Johansson jako Motoko jest wiarygodna, Pilou Asbæk (rewelacyjna rola w Borgen) może jest zbyt amerykański w interpretowaniu Batou, ale znów jest to wiarygodna rola. Generalnie aktorsko jest trochę bardziej „miękko”, ale to nie kuje w oczy, a dopasowanie aktorów do postaci jest zaskakująco dobre. Miło zobaczyć też Juliette Binoche.

Jest miękko i jest też oszczędnie. Z całej sekcji 9 fabularnie nikt poza wymienionymi wyżej i Aramakim (Takeshi Kitano) nie ma wyrazistej roli, ich postacie stanowią jedynie tło i w zasadzie mogli by być zastąpieni anonimowymi agentami bez straty dla fabuły. Także Cutter (Peter Ferdinando) jest postacią do bólu oczywistą, a przecież ta interpretacja aż prosi się o rozbudowanie tej postaci. Po macoszemu potraktowano też Kuze (Michael Pitt).

Sama fabuła tak brzydko potraktowana broni się jednak względną spójnością i w zasadzie ogląda się to naprawdę nieźle. Gdybym nie znał i nie cenił oryginału, uznał bym aktorski GitS za poprawny thriller sci-fi i za pewne nie narzekał tak bardzo. Jednak straty w fabule oraz chaos jaki wytwarza się gdy znasz oryginał boli. Znaczące że moi towarzysze w kinie, którzy nie znali oryginału też odczuwali chaotyczność, choć nie byli tak krytyczni.

Zapomniano także o całym tle geopolitycznym, podarowano sobie całkowicie historie poprzedzającą fabułę, która w oryginale była bardzo przyjemnie dawkowana. Szkoda tym większa, że temat uchodźców z oryginału jest dziś bardzo aktualny i ten potencjał został całkowicie nie wykorzystany.

Sposób w jakim pomieszano wszystkie części anime oraz serialu daje nadzieję że nie będą się silić na drugą część, a to było by przesadą.

Ale nie jest znowu aż tak fatalnie. Warstwa estetyczna filmu sprawia przyjemność. Co prawda znów, zestawiając z oryginalnym anime, jest gorzej – za dużo fajerwerków, efekciarstwa, a mniej cyberpunkowego klimatu „lat 80’tych w przyszłości”, ale to nie znaczy że jest źle.To właśnie estetyka jest najlepszą strona tej pozycji. Choć SFX jest na granicy nadużycia, to jednak wszystko wygląda zaskakująco naturalnie i wizualnie sprawia frajdę oglądającemu. Wszystko jest spójne i nieprzekłamane, mimo pewnych uproszczeń (naprawdę kable łączące dwóch bohaterów muszą sygnalizować kierunek w trakcie przesyłania danych? to jest technologiczny bełkot), a przecież hollywodzkie wersje klasyków potrafią w tej materii popłynąć o wiele dalej.
Długo czekałem na oryginalny motyw muzyczny z anime. Dostałem go dopiero w napisach, a jest to o tyle dziwne, że pierwsza scena jest dość wiernie oddana względem sceny otwarcia anime. Dlatego nie rozumiem, dlaczego nie zostawiono oryginalnej muzyki. Mimo tego zawodu, ścieżka dźwiękowa w całym filmie została doskonale dopasowana do warstwy wizualnej i również stanowi mocną stroną produkcji.

Słowem podsumowania. Raz kolejny Hollywood bierze w swoje brudne łapska coś co było dobre i robi z tego produkt najwyżej poprawny. Jeśli nie znacz oryginałów, a lubisz sci-fi to może Ci się nawet to spodoba, zwłaszcza jak nad fabułę stawiasz warstwę wizualną. Jeśli natomiast jesteś fanem klasycznych wersji to na pewno się zawiedziesz (wyobraź sobie, że w filmie nie pada ani razu wyrażenie „cyber-mózg”!!). Podobnie jeśli szukasz czegoś więcej w kinie, raczej ten film Cie nie zadowoli. Nie zmienia to faktu że film jest technicznie poprawny i warto go obejrzeć choćby ze względu na warstwę wizualną.