8/10 | Winni (2018, org. Den skyldige)

Debiutujący Gustav Möller postawił na bardzo kameralne kino z niezwykle oszczędnymi środkami wyrazu. Światło jarzeniówek, monitory komputerów, dźwięk telefonów i rozmów dyspozytorów przyjmujących zgłoszenia na 112. Wśród tego biurowego zgiełku – on, czterdziestoparoletni, wyraźnie wkurwiony na rzeczywistość Asger – w tej roli rewelacyjny Jakob Cedergren – policjant, karnie zesłany do tego biura, w ostatnich minutach swojej pracy. Już jutro wielki dzień – rozprawa, która pozwoli mu wrócić do dawnych obowiązków w terenie i nie wracać do tej nudnej roboty. W zasadzie nie wiadomo czy w depresyjny stan wprowadza go bardziej myśl, że odeszła od niego kobieta, czy że musi odbierać kolejny telefon od naćpanego typa, który nie umie nawet określić gdzie się znajduje. Jutrzejsza rozprawa wydaje się być formalnością, choć to uczucie mąci dzwoniąca na prywatny telefon dziennikarka, która nagabuje na wywiad w tej sprawie. Wyraźnie zirytowany Asger odbiera po chwili telefon od napadniętego przez kobietę w swoim aucie mężczyzny, który pokrętnie tłumaczy jak obca kobieta znalazła się w jego aucie i go zaatakowała. Rozbawiony faktem że facet nie chce przyznać się do korzystania z usług prostytutek Asger, wysyła na miejsce patrol dzwoniąc do odpowiedniego posterunku. Humor poprawia mu się jeszcze bardziej bo przypadkiem odbiera jego szef. Krótka kurtuazyjna rozmowa jeszcze bardziej potwierdza że nadchodząca rozprawa to formalność i jutro kres męki Asgera.

Powietrze jest lepkie, a widz czuje jednak że to nie charakter pracy którą tymczasowo wykonuje Asger, rozprawa, a nawet kryzys w związku zżera go od środka.

Znów dzwoni telefon na jego stanowisku. Nasz bohater odbiera. Szumy. Trzaski. Zapłakany damski głos mówiący jakby rozmawiał z dzieckiem. Policjant z godnie z procedurami ciągnie rozmowę. Szybko orientuje się że dziewczyna jest porwana…

Nie bójcie się że Wam streszczam, a nie recenzuje ten film – to żadne spoilery, a jedynie pierwsze, góra 10 minut i zawiązanie akcji. Mnóstwo wątków pobocznych, wskazówek dla dalszej fabuły, ale to tylko pierwsze 10 minut. I wydawałoby się, że przy tak ograniczonych środkach wyrazu – aktor grający policjanta w dyspozytorni z krótką listą atrybutów w praktyce tylko telefonów – film może niebezpiecznie prowadzić fabułę w kierunku stopniowego, powolnego dryfowania w nudę. Ale nie, Möllerowi udaje się utrzymać tempo jak w początkowym zawiązaniu akcji i do końca tego 85 minutowego filmu utrzymać napięcie i nawet nie zbliżyć się w rejony dłużyzn. Przy czym nie wyprowadza kamery, ani na moment poza dyspozytornię. Już to osiągnięcie pokazuje że film obejrzeć warto, a gdy dodać intrygującą historię, zwroty akcji, stopniowe odkrywanie losów porwanej dziewczyny, kunszt aktorski Jakoba Cedergrena i tą gęstą, śmierdzącą, beznadziejną atmosferę otrzymujemy rewelacyjny skandynawski dramat obyczajowy przedstawiony w formie kameralnego thrillera. Ja serdecznie polecam, choć co należy podkreślić film jest jak główny bohater – mocno depresyjny, a opowiadane w filmie historie w okół której toczą się losy bohatera są raczej trupio mroczne także ostrzegam – nie każdy musi się w takiej formule odnaleźć.