8/10 | Na mlecznej drodze (2016, org. On the Milky Road)

Wow. Kusturica jest w formie. Formie tak wielkiej, że aż przeszarżował z brawurą. Gdy zwykle w jego kinie mamy oniryczne historie i balansowanie na granicy realności w ramach międzynarodowej konwencji o metaforach, tak teraz Emir hasa na ziemi niczyjej brnąc w co większe odpały. Nie zrozumcie mnie źle – fani tego wybitnego reżysera będą zadowoleni. I to nie ważne czy kochają bardziej „Czarny kot biały kot” (10/10), czy Arizona Dream (9/10). W tym filmie jest wszystko to z czego słynie, tylko bardziej. Niestety przez to druga połowa znacząco odstaje od dynamicznego początku, gdzie nie dosłowność zdarzeń umyka pod poczuciem dłużyzny.
 
Tyle krytycznych uwag. Zalety – rewelacyjny casting. Sam Kusturica w głównej roli wzorowo, do tego zaskakująca Monica Bellucci i równie śliczna Sloboda Mićalović. Nie zabrakło też masy twarzowców w drugo- i trzecioplanowych rolach, co jest w zasadzie wizytówką bałkańskich filmów reżysera. Taką wizytówką jest też muzyka – tutaj odpowiada za to jego syn, Stribor Kusturica. Perełka, kupuje soundtrack na cd jak tylko będzie dostępny. Widać że na tę produkcje miał też spory budżet, dzięki czemu wizualnie obcujemy z arcydziełem. No może czasami CGI drażniło, jednak biorąc pod uwagę odrealniony, senny wydźwięk tych scen można rzecz „tak miało być”. Świetne zdjęcia – zarówno akcji, jak i odrealnionych, metaforycznych, sennych scen – z pięknymi lokacjami i scenografią (tereny byłej Jugosławii są piękne) oraz świetna scenografia. I jeszcze zwierzęta, o których stwierdzenie że świetnie grały jest zupełnie zasadne i nie przesadzone.
 
„Na mlecznej drodze” to słodko-gorzka baśń, która nie może zdecydować się czy chce bardziej bawić, czy jednak gorzko raportować o świecie, nie tylko bałkańskiej pożogi. Jeśli jesteś fanem twórczości tego genialnego reżysera kupuj bilet na dzisiejszy seans. Jeśli lubisz kino autorskie i pozwalasz sobie na duży dystans do formuł które wybierają twórcy też Ci się spodoba. Jeśli kochasz kino, na pewno docenisz. Jeżeli do kina chodzisz głównie po galon coli i popcorn, to… na Netflixie masz świetny Bright (6/10). Nie zaprzątaj sobie głowy metaforycznymi odpałami króla. Gdyby nie zbyt długa końcówka było by 9/10.