Na Granicy (2016) [5/10]

Na Granicy

Dorociński, Chyra, Grabowski, Bieszczady… co mogło pójść źle? Wiele. Przykład „Watahy” (2014, HBO) pokazał że wysoki budżet i dobre „wykorzystanie” miejsca to nie wszystko. W „Watasze” grzechem pierworodnym były fatalne dialogi, w „Na Granicy” najgorszy jest brak zdecydowania…

Wojciech Kasperski, który jest reżyserem i scenarzystą „Na Granicy” najwyraźniej nie potrafił się zdecydować czy idzie w hollywoodzki w smaku thriller, typu grupka osób z dala od cywilizacji i odwiedzający ich tajemniczy gość, czy raczej dramat psychologiczny, z tajemnicą rodzinną i zbrodnią w tle. Na bazie tego filmu można by spokojnie zrealizować oba typy filmu i oba mogłyby być kompletne. Jest natomiast chaos i wspomniane niezdecydowanie.

!Uwaga, w tym akapicie będą spoilery! Osobiście liczyłem na to drugie, zwłaszcza że cała, długa rozbiegówka akcji na to wskazuje. Ojciec (Andrzej Chyra) i dwóch synów (irytująca para Bartosz Bielenia i Kuba Henriksen) w widocznym kryzysie rodziny trafiają to oddalonego od cywilizacji bieszczadzkiego posterunku straży granicznej. Między Jankiem i Ojcem jest wyraźna niechęć, jakaś świeża, albo rozdrapana rana. Gdzieś między wierszami pojawia się postać zmarłej matki chłopaków. Gdy zaczynamy liczyć że coś z tego wykiełkuje, wybuchnie w nieubłaganie zbliżającym się kryzysie, okazuje się że Kasperski chce nam tylko zakomunikować że Chyra jest osły dla synów, a Bielenia i Henriksen są pizdami z miasta. Serio, nic więcej nie wyciągnięto z tego fermentu. Nic.

No dobra, to może jednak wersja z thrillerem akcji na modłę amerykańską? A no też nic z tego. Jest zwyczajnie za wolno, by nie rzec nudno. Brakuje również zakończenia, czy wybrzmienia kilku wątków, dynamiki w scenach walki… Jest jeden moment, gdy cieszy nagła zmiana akcji, zaskoczenie, suspens. Kto jest dobry, kto jest zły? Ale nawet to jest poprowadzone banalnie i nie wykorzystuje potencjału. Generalnie finał bardzo zaniża ocenę. O ile początek filmu jest niezły, tak przy końcu wszystko robi się banalne i naiwne. A finałowa scena, gdzie z dalekiej perspektywy obserwujemy poobijanych bohaterów, kuśtykających poprzez śnieg, a chwile później w planie amerykańskim spoglądających z zadowoleniem na siebie… po prostu nie powinna powstać.

Ale czy jest całkowicie źle? Nie. Na pewno zaletą jest to że w „Na granicy” postawiono na mocne nazwiska. Nie powtórzono też błędów „Watahy”, dialogi są krwiste, nie brzmią fałszywie, bywają też zabawne. Rewelacyjny Dorociński, niezły Chyra i Grabowski. Gorzej wypadają naturszczyki, kreacje młodych są irytujące i niewyważone, zawsze zbyt „podkręcone”, choć może to celowy zabieg i tacy „miastowi” mieli właśnie być. Szkoda że Chabior pojawia się tylko na początku; swoją drogą nie pamiętam co mówi na samym początku, scena biesiady w strażnicy, czy ma to związek z dalszą fabułą?

Nie bez znaczenia jest też miejsce i scenografia. W tej materii nie ma się do czego doczepić, Bieszczady są piękne, a nawet najmniejsze detale scenografii są wiarygodne i cieszą oko. Podobnie trudna scena z spadającą furgonetką – bez silenia się na efekciarstwo, ale też bez często spotykanego w polskim kinie nieudolnego markowania montażem – wydaje się realistyczna. Troszkę brakuje większej ilości efektownych pejzaży, czy szerokich planów z górami na tapecie.

Podsumowując. Po półgodzinie mamy bazę na naprawdę, niezły dramat psychologiczny, który jednak jest całkowicie zarzucany. Później idziemy w efekciarski thriller tyle że jest… nudno i nie efekciarsko. Dobra obsada i niezłe dialogi to jednak nie wszystko. Najbardziej cieszy że technicznie wszystko jest dobrze, co nadal nie jest oczywiste w polskim kinie. Można obejrzeć, ale skończycie zawiedzeni i będziecie się zastanawiać się dlaczego w połowie filmu Kasperski zmienia całkowicie wizję filmu oraz zarzuca mnóstwo elementów. To dobrze zrealizowany film sensacyjny, który gubi się we własnych założeniach.