8/10 | BlacKkKlansman (2018)

Kolejny Spike Lee Joint. W „BlacKkKlansmanie” mamy klasycznie już dla autora eklektyczne balansowanie między komedią, a dramatem. Spike Lee lekko opowiada o trudnych tematach, jednak zachowując stosowną w swoim mniemaniu powagę. To nie Tarantino, ale też nie Polański. To droga pomiędzy, gdzie reżyser opowiada historie tak, by snując ciekawą opowieść naprowadzić widza na pewne przemyślenia. Sam scenariusz napisany jest uczciwie, bez prób wchodzenia w sensacyjność, albo jednostronność. Nie idąc w spoilery, powiem tylko że dość rzeczowo zarysowany jest kontekst historyczny, a choćby opis Czarnych Panter, nie próbuje ich nigdzie wybielać, abstrahując że w zderzeniu z KKK nie było to znacząco trudne. Mam jednak wrażenie że sama dynamika gdzieś przy połowie zaczyna się trochę wlec, a forma którą operuje Lee wymaga jednak zachowania tempa.

Doskonała robota castingowa, bo wszystkie role to perełki. Chyba od czasu „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” nie widziałem tak doskonale wybranej i w efekcie zgranej obsady, od ról pierwszo-, przez drugo-, na trzecio- planowych kończąc. Wymienić trzeba tutaj zwłaszcza świetnego Johna David Washingtona, (nazwisko nie jest przypadkowe), Ryana Eggolda, Felixa Kendricksonczy czy wreszcie Michaela Buscemi. Wizualnie cały film również prezentuje najwyższy poziom, a perełki takie jak scena w klubie z wysublimowanymi kadrami, lekko nawiązującymi do „Soul Train” – tak by wyglądał ten program gdyby powstał dziś – sprawiają oglądającemu czystą przyjemność. Fajnym akcentem jest też jedna z ostatnich scen, lekko odrealniona, jakże charakterystyczna dla Spike Lee – na pewno gdy ją zobaczycie zrozumiecie o którą mi chodzi. 

Nie bez znaczenia na całościowy odbiór, jest finał filmu gdzie tuż po wspomnianej przed chwilą scenie, pojawiają się archiwalne ujęcia z bieżących wydarzeń w USA. Osobiście jestem tych zdarzeń w pełni świadomy, a jednak oglądając film cały czas miałem podświadomie – jakże wygodne – przeświadczenie „jak dobrze że to już historia”. No i Spike Lee uderzył mnie obuchem w głowę. Moc.