6/10 | Paradoks Cloverfield (2018, org. The Cloverfield Paradox)

Universum Cloverfield to bardzo dziwny twór. Projekt: Monster (8/10) był bardzo udanym przykładem kina found footage z zarysowaniem uniwersum które, aż prosiło się o napisanie co było przed (tu trochę zadziałały promocyjne, niby autentyczne nagrania w internetach i pięknie można było to rozwinąć) i co było potem. Twórcy zdecydowali się jednak w kontynuacji czyli (też bardzo udanym 7/10) „Cloverfield Lane 10” napisać kameralną historie dziejącą się równolegle, która w zasadzie mogła by się znaleźć w wielu innych fikcyjnych światach, jednak nigdzie nie kłóciła się z pierwszą częścią, a nawet w końcówce pogłębiała apetyt na poznanie świata uchylając rąbka tajemnicy co działo się po wydarzeniach z pierwszej części. Dziś Netflix, dość niespodziewanie wypuścił trzecią część opowieści z pod znaku Cloverfield. W zasadzie przyczyny tego co wydarza się w części pierwszej i siłą rzeczy drugiej nareszcie poznajemy. Ale to nie jest powód do radości, bo historia z tej części kłóci się z stanem wiedzy z części pierwszej… no chyba że to ziemie w równoległych wszechświatach, ale to byłoby ekstremalnie naciągane…
 
Ale właśnie – równoległe wszechświaty! To że one są głównym tematem i to jak tą teorie pokazano zasługuje na uznanie. Scenariusz świetnie dawkując na początku opowieści informacje o losach i miejscu znajdowania się bohaterów budując napięcie i tworząc specyficzny, znany z kosmicznych sci-fi klimat grozy. Niestety temat jest tylko muśnięty, a tytułowe paradoksy są bodaj jednym marginalnym wątkiem. A pole do popisu było spore.
 
Należy docenić warstwę realizacyjną, bo po za ostatnią sceną wszystko jest perfekcyjnie pokazane jak w najbardziej wysokobudżetowych produkcjach. Gorzej jest w kwestii obsadowej. Zacznijmy od tego że bohaterowie w scenariuszu są do bólu oczywiści i może to powoduje że żaden z aktorów nie jest wstanie stworzyć czegoś bardziej spektakularnego. Także casting… cóż Chris O’Dowd nie pasuje do tego filmu zupełnie, może dlatego że gra tu dokładnie tak samo jak w The IT Crowd, a to w żaden sposób nie pasuje i staje się groteskowe. W ogóle groteskowo jest momentami, gdy twórcy oswajają nas z równoległymi wszechświatami i bohater grany przez O’Dowd’a traci rękę w ścianie która staje się dziurą między wymiarami, by po chwili odnaleźć rękę swojego odpowiednika z drugiej strony pełzającej po pokładzie by przekazać niezwykle istotną wiadomość pisząc markerem na kartce. Mocne nie? Jak z komedii. Na pewno absolutnie nie potrzebne, nie tworzące wrażenia realności i co najgorsze głupie – skąd (pomijając wszystko inne) właściciel tej ręki miał wiedzieć o rzeczy której przekazuje bohaterom? Ktoś miał niezły trop, ale spisał go fatalnie. No i takich bzdur jest więcej. Jak choćby follow-up dla obcego… Chwale dynamikę i odkrywanie kart w filmie, jednak i tu są niedociągnięcia. O ile pierwsza połowa fascynuje, o tyle druga wydaje się mocno nie dopracowana. Opisałbym ją przymiotnikami oczywista, przewidywalna i nudna, jednak było by to trochę na wyrost. Może brawurowy początek tak bardzo gryzie się z końcówką? Nie wiem, ale pamiętajcie – ostrzegałem.
 
Podsumowując; Bez satysfakcji poznajemy genezę całej trylogii, choć korelacja poszczególnych części jest wątła, a na pewno mało precyzyjna. Główny temat jest fascynujący, jednak potraktowany bardzo delikatnie. Dobre budowanie grozy i tajemnicy miesza się z groteską, a główni bohaterowie są przewidywalni do bólu i nie najlepiej poszła kwestia castingowa. Fanów gatunku oczywiście zachęcam, bo jest przyzwoicie, jednak też studzę entuzjazm. Nadzieje nie zostały spełnione, a jednak oglądanie było miłym doznaniem.