Kraina jutra (2015, org. Tomorrowland) [7/10]
Przyzwoite sci-fi nie tylko dla najmłodszych. Z drugiej strony… to jednak Disney’owska bajka dla dzieciaków, przez co nie unikniemy banału. Znowuż twórcy nie przesadnie brną w patos co zazwyczaj Disney uwielbia. Ba! Nawet łamią swoją konwencje świata praktycznie bez agresji, scenami walki (mniejsza że giną tylko roboty) wiarygodnymi i – jak na Myszkę Miki – dość brutalnymi. Zresztą humanoidalne roboty po stronie “złych” to chyba tylko wytrych by film przeszedł przez klasyfikacje mimo urywanych głów. Serio, jedna z “głównych dobrych” w familijnym kinie z pod znaku Disney’a w jednej ze scen, trzyma głowę przeciwnika za włosy. Oczywiście nie ma w tym za grosz poważnej grozy, czy faktycznej krwawej jatki. Raczej znak czasu, nawet w tym gatunku pewien stopień realnego brudu i agresji być musi. 6 latek raczej powie “wow” niż zamknie się w sobie i zacznie mieć problemy ze snem.
Zatrzymując się przy samych humanoidach. Na przeciwnej półkuli jest postać Atheny – również robota, jednak w przeciwieństwie do anonimowych i płytkich jeśli chodzi o zarys swych postaci “złych” – “dobrego” prowodyra całej naszej zabawy w świecie Tomorrowland. Athena w kontrze do anonimowych przeciwników, to skomplikowana i nieźle napisana postać, której charakteru widz częściej się domyśla niż dostaje na tacy – co znów jest jak na dzieło firmy Walta Disney’a zaskakujące. Jej skomplikowane relacji z innym głównym bohaterem, Frankiem też dalece odbiegają od schematu kina familijnego – jednym z główny wątków filmu jest miłość między humanoidalną dziewczynką, a 40 letnim, obrażonym na świat facetem. Do tego jeszcze nastoletnia Casey która w przeciwieństwie do większości bohaterów wytwórni nie jest naiwna, a wręcz dojrzała. Odnoszę wręcz wrażenie, że to że ma naście lat jest jedynie okiem puszczony do grupy docelowej, która ma w ten sposób bardziej się z nią identyfikować.
Nie spojler’ując jednak, tylko pierwsza sekwencja filmu. w której poznajemy młodego Franka i Athene, trzyma się w pełni marszruty disney’owskiego kina familijnego. A to tyleż zaskakuje, co cieszy. Potem sprawy robią się bardziej skomplikowane, przez moment nawet dosłownie. Jest taki moment filmu – tuż po początkowej sekwencji – gdzie chaotyczność pozwala się zgubić w fabule. To jednak znów raczej intryguje, zresztą zaraz wszystko szybko wraca do ładu, szybko jak zupełnie nie potrzebny wątek ojca Casey.
Sama historia, jak wspominałem, trochę banalna jednakowoż mamy do czynienia z naprawdę niezłym sci-fi w tym segmencie grupy docelowej. Błędy logiczne, naiwność i inne grzechy które zazwyczaj w takich filmach się pojawiają, nie przysłaniają przyjemności odbioru.
Aktorsko jest dobrze – bezpieczne znane twarze – Hugh Laurie wręcz zachowawczo, George Clooney typowo dla siebie, może ciut rutynowo. Młodzi i mniej znani poprawnie. Role drugo- i trzecio-planowe zmarginalizowane do tła. Generalnie aktorsko nic nadzwyczaj w pamięć nie zapada.
Cała estetyczna warstwa filmu to już typowa Disney’a. Zdjęcia są ładne, montaż, kolory i kadry takich jak każdy tu by się spodziewał. Muzyka, efekty specjalne i cała reszta również spełnia certyfikat jakościowy z Myszką Miki.
Bezpiecznie też zostawili sobie furtkę na ciąg dalszy, choć myślę że cały potencjał historii już wykorzystano.
Podsumowując, muszę wrócić do pierwszych słów mojej recenzji. “Przyzwoite sci-fi nie tylko dla najmłodszych. Z drugiej strony…” i tu jest cała zabawa, bo mimo że to film z którym śmiało można pójść z małolatem, potrafi zaskoczyć wiarygodnością i starszego widza. Mimo że historia jest zrozumiała i napisana dla najmłodszych, to jednak znów nie tak głupia jak można by się spodziewać. Osobiście jestem pod wrażeniem i śmiało polecić mogę zarówno młodszym widzą jak i fanom “dorosłego” sci-fi. Polecam (jak to ładnie klasyfikują w fabule) marzycielom.