2/10 | Smoleńsk (2016)

Smoleńsk

 

“Smoleńsk” Antoniego Krauze to zły film, który w tej postaci nie powinien się ukazać bo działa na szkodę sprawie która jest tak ważna dla twórcy i całego środowiska z jego powstaniem związanego. Postaram się to wytłumaczyć nie odnosząc się do kwestii “prawdy”, o której to zresztą jeden z autorów scenariusza – Marcin Wolski – raczył w wywiadzie dla onetu powiedzieć “to jest szansa że na forum zaprezentujemy “swoją prawdę”, ja nie twierdzę że ona jest do końca prawdziwa”. To że jest to film ideologiczny i z polityczną tezą wszyscy doskonale wiemy i nie zmienia tego nawet Krauze mówiący w tym samym wywiadzie “mam cały czas nadzieje że ten film nie jest polityczny”.

Jest źle i nie tłumaczy tego tylko mały budżet. Od pierwszych sekund razi fatalna jakość techniczna. Starsze polskie filmy jeszcze przed rekonstrukcją cyfrową zgrywane w spartańskich warunkach w telekinie miewają lepszą jakość. Do tego w postprodukcji całkowicie pominięto etap kolorowania i retuszów, czego efektem jest płaski i brzydki obraz. Wyjątkiem jest jedna scena gdzie z kolei efekt kolorystyczny jest ustawiony tak źle, że przypomina raczej amatorski materiał lokalnej telewizji niż film kinowy. Z jakością obrazu bywa zresztą i jeszcze gorzej. Cały film opiera się na archiwalnych ujęciach telewizyjnych, które to jestem pewien pobrano z YouTube’a w najpodlejszej jakości, zamiast wystąpić do TAI o oryginalne, jakościowe nagrania. Efektem tego jest autentyczny ból głowy.

Nie to jest jednak największym problemem w oglądaniu tego filmu. Podstawowym problemem jest obsada. Oddanie głównej roli, dziennikarki “wrogiej” telewizji tvm-sat – która poprzez wydarzenia dochodzi do “prawdy” – Beacie Fido to grzech pierworodny “Smoleńska”. Pani Fido talentem aktorskim nie dorównuje nawet pierwszemu z brzegu naturszczykowi z paradokumentów Polsatu. W swoim warsztacie dysponuje dwoma emocjami. Wesołkowatym uśmiechem na twarzy którym to posługuje się w całym wachlarzu sytuacji, od poważnego wywiadu w telewizji, przez cyniczną rozmowę z szefem, po jak mniemam w założeniu, melancholijną rozmowę z rodzinami ofiar co dogłębnie pokazuje przemianę dziennikarki. Druga emocja którą gra aktorka jest potężne, zaskoczenie z nutką agresji. Inaczej tego opisać nie potrafię; ta Pani gra dwoma kiczowatymi twarzami i nie potrafi stworzyć żadnej realnej emocji. Początkowo myślałem że to założenie celowe, które miało pokazać jak “zła” jest dziennikarka tvm-sat. Jednak z biegiem ciągnących się minut wychodzi jednak że to pozytywny bohater w założeniu twórców. Przyjrzyjmy się dalej tej głównej postaci; otóż w założeniach twórców pani dziennikarka odkrywa stopniowo “prawdę” drążąc swój temat. Sytuacja jest o tyle groteskowa, że tak naprawdę całe jej śledztwo to podsuwane przez złego szefa manipulacje oraz infantylne pytania do świadków i informatorów. Do tego przy każdej oczywistości jest zaskoczona obrotem spraw i bezrefleksyjnie wierzy w kłamstwa i manipulacje podawane przez media. Ten dualizm postaci – z jednej strony chce poznać prawdę, z drugiej kolportuje manipulacje (choć w zasadzie niby je tworzy – w filmie zmienia się to co zdarzenie) – powoduje tylko jeszcze większy chaos. Protoplastą jej roli miała być jakaś dziennikarka TVN, jednak jedyną osobą która autentycznie przypomina zarówno w zachowaniu, metodach działań jak i wizualnie jest (o ironio!) Ewa Stankiewicz z ekipy Solidarnych 2010. Ale to nie jedyna fatalna rola. Redbad Klynstra który jest poprawnym aktorem i wydawało by się, że rola złego szefa z tvm-sat to piękne pole do popisu kunsztu, gra mniej więcej tak jak przywoływani już wyrobnicy z paradokumentów budując rolę li wyłącznie na przeklinaniu (ahh ci źli!). Role drugo- i trzecioplanowe to generalnie w większości połączenie amatorstwa i tandety. Dla równowagi muszę zaznaczyć, że obsadzenie Lecha Łotockiego jako zmarłego prezydenta było decyzją dobrą i Łotocki doskonale gra Kaczyńskiego co widać chyba najlepiej w scenie przemówienia na wiecu w Gruzji. Także partner naszej gwiazdy tvm-sat i zarazem operator kamery – rola Macieja Półtoraka – tworzy autentyczną rolę, która nie irytuje i mimo że jest tylko dodatkiem do roli Fido ciągnie film i postać tej ostatniej. Może wynika to właśnie z tego że na tle pani Beaty Fido błyśnie każdy. W tym wszystkim role profesjonalistów jak Samusionek, Zelnika, czy Bukowskiego wypadają groteskowo, zwłaszcza w wspólnych scenach z gwiazdą filmu.

Scenariusz tego filmu ma aż czterech autorów i oglądając to dzieło można odnieść wrażenie że to w istocie cztery scenariusze połączone w jeden. W wielu momentach fabuła się nie klei, albo nagle zmienia całkowicie rytm i sens opisywanych zdarzeń. Są też zupełnie niepotrzebne wstawki, jak na przykład zbliżenie głównych bohaterów, gdy dziennikarka Nina po powrocie z Chicago zaczyna rozumieć “prawdę”. Warto nadmienić że jej partner i operator Mateusz wszystkie fakty łączy na bieżąco i od początku wiec gdzie leży mityczna “prawda” – czyżby zatem to zakamuflowany seks na zgodę, wtf? Postawa i wiara Mateusza nie przeszkadza mu oczywiście w manipulowaniu razem z Niną opinią publiczną. Taki właśnie jest scenariusz “Smoleńska” – nic się nie klei, ale to nie ważne bo przecież idea jest słuszna. Czego się jednak spodziewać od autorów takich wiekopomnych dzieł jak “Wirus” z 1996 roku, serialu “Tygrysy Europy” (oba Tomasz Łysiak), czy sitcomów „Graczykowie” i „Daleko od noszy” (Marcin Wolski).

Zdjęcia, pomijając techniczną jakość o czym pisałem na wstępie, są poprawne. Wyjątkiem są sceny katastrofy, czy może jakby woleli twórcy zamachu, gdzie gra kamery jest zwyczajnie żałosna. Można to zweryfikować nawet przez sam trailer. Montażowo też jest jak na zastane warunki nieźle. Osobną kwestią jest udźwiękowienie, które najlepiej opisać perełek w postaci głośnego chlustu cieczy gdy na ekranie widzimy w odległym kadrze nalewanie herbaty z termosu na wiecu, albo głośnych dzwonków Nokii i iPhone w towarzystwie archiwalnych ujęć telewizyjnych płonącego wraku. Siła sugestii, co nie?

Premierę filmu opóźniano z powodu dopracowania efektów specjalnych. Idąc tym tropem, film wyszedł o jakieś 5 lat za szybko. O ile końcowa sekwencja katastrofy jest zrealizowana znośnie, to pierwsze zdjęcia jakie zobaczymy w filmie, czyli sekwencja lądowania Jaka-40 wygenerowana całkowicie w komputerze, przypomina raczej kwasowe animacje w stylu vaporwave. Duża ilość taniego CGI w zestawieniu z marną jakością techniczną filmu i fatalną wstawek archiwalnych dyzklasyfikują ten film jako kinowy.

Najmniej obawiałem się muzyki, w końcu Michał Lorenc to marka sama w sobie. To co otrzymujemy jest nijakie, ale nie jest to wina tylko autora. Mam wrażenie że dostarczył on twórcą kilka “próbek” muzycznych, które to wrzucono w przypadkowych momentach jako nie korespondujące tło. Efekt, jak większość rzeczy w tym filmie, groteskowy. Szkoda bo spieprzyć to to jest już sztuka sama w sobie.

Osobny akapit chce poświęci bohaterowi zagranemu przez Zelnika. Zapytam retorycznie; Czy będąc szefem tajnych służb kreującym zamach na prezydenta i jego świtę, sterującym mediami i bawiącego się w “seryjnego samobójce” w wszystkich miejscach zbrodni pojawia się osobiście? Tak świat postrzegają twórcy filmu.

No właśnie, czy jest jednak coś dobrego w tym propagandowym filmie? Otóż tak. I mówię zupełnie serio, że warto było wydać pieniądze na bilet, by zobaczyć jak postrzegają świat ludzie, którzy tworzą i wspierają ten film, oraz wyznawcy (jak to nazywane jest w filmie) “Sekty Smoleńskiej”. To jak postrzegają dyplomacje międzynarodową, prace dziennikarza (to wyobrażenie ludzi którzy znają ten zawód z przed 20 lat), czy nawet imprezy młodych ludzi, bo jako gryzipiórka na pewno postrzegają główną bohaterkę (kto widział whisky z parasolką w dyskotece?!). Widząc to jak różne prozaiczne sprawy postrzegają Ci ludzie, zupełnie nie dziwię się temu co wygłaszają i co sądzą o świecie. Nie zastrzegam sobie prawa do nie omylności, ale pewne sprawy zwyczajnie są jakie są, a Ci ludzie za tym nie nadążają i dopisują sobie własne wytłumaczenie kwestii które Ich przerasta. Wiedząc to zaczynam trochę inaczej na nich patrzeć, chyba z mniejszą irytacją, ale i większym przerażeniem że tak wyglądają ważne figury w kraju.

Konkludując “Smoleńsk” Antoniego Krauzego to fatalnie zrealizowany i zagrany, bełkotliwy scenariusz o tym jak zły Tusk z Putinem rozpylili mgłę, podłożyli ładunki wybuchowe oraz zmusili rosyjskiego operatora na lotnisku Siewiernyj do podania złych danych (Tak! Są tak naprawdę trzy zamachy nie jeden, jakby wybuch nie pasował) by zabić bohaterskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który to podpadł im swoją szczytną aktywnością w Gruzji, poprzecinaną opowieścią o jeszcze bardziej złych (nawet niż Putin i Tusk aka. “wilcze oczy”) mediach które kłamią i manipulują bo same są na usługach tajnych agentów Moskwy. Wielka strata dla środowiska “Solidarnych 2010” bo gdyby napisali to składnie i zrealizowali z nieco większym rozmachem i profesjonalną realizacją mogli by zrobić atrakcyjny thriller polityczny by “sprzedać” swoją “prawdę”. Wyszła groteska i kicz, która robi im w zasadzie krzywdę. Ale warto to obejrzeć by poznać ich świat i dlaczego ich “prawda” jest taka. Nie dziwie się że wykpiwają “pancerną brzozę” oglądając archiwalne zdjęcia katastrofy w lasie kabackim. Mając widzów z tak ograniczoną wiedzą i wyobraźnia można tymi faktami manipulować. Krauze nie kłamał, to film o manipulacji. Tak doskonałej że sam się na nią nabrał.

Jeśli prawdą jest że Jarosław Kaczyński chciał zablokować premierę filmu to zupełnie mu się nie dziwie. I robienie dobrej miny do złej (nomen omen) gry jest teraz błędną decyzją, ale może “ciemny lud to kopi”?