[3/10] Batman vs. Superman: Świt sprawiedliwości (2016, org. Batman vs. Superman: Dawn of Justice)

 

Batman vs. Superman: Świt sprawiedliwości (2016, org. Batman vs. Superman: Dawn of Justice)

Do kina wchodziłem mając w głowie jedynie niezwykle efektowny trailer. Fabularnie nie miałem w zasadzie żadnych oczekiwań, spodziewałem się dobrej rozrywki. A jak się czułem po wyjściu z kina? Maksymalnie wynudzony. Gdybym oglądał to w TV po po prostu bym wyłączył (a robię to niezwykle rzadko), a i w kinie zastanawiałem się czy tego nie wyjść.

Ale przecież jak to możliwe przy takim budżecie i niewielkich oczekiwaniach? Przyznaje, film jest zrealizowanie rewelacyjnie. Efektowna praca kamery, która dosłownie biega za bohaterami (ujęcia “z ręki”) w połączeniu z z nienagannymi efektami specjalnymi powinna zapewnić dobrą rozrywkę nawet przy słabym scenariuszu. Ale nie tym razem, bo cóż po efektowności skoro reszta jest fatalna?

NUDNE, infantylne, miejscami wręcz absurdalne. To główne cechy scenariusza. Mnóstwo niepotrzebnych wątków pobocznych, naciągania rzeczywistości… te rzeczy mają się jednak nijak do zwyczajnego braku sensu tej historii. Nawet mi się nie chce tego wszystkiego tłumaczyć. Niech wzorcem głupoty będzie scena z początku. W mieście (w zasadzie nie wiem czy Gotham czy Metropolis bo to teraz najwyraźniej dzielnice tej samej metropolii) trwa atak obcych. Co robią pracownicy koncernu Wayna gdy z okien ich biurowca widać dewastowanie innych wieżowców przez najeźdźców z kosmosu? Zdaje się że wklepują dalej dane do tabelek excela. Dopiero dramatyczny telefon od Wayne “wyprowadź wszystkich z budynku” powoduje panikę wśród pracowników oraz (bo jakby inaczej) atak kosmitów na tenże budynek. I to jedna z pierwszych scen. Później nie ma ani jeden sceny która była by zwyczajnie dobra, a te najciekawsze które znamy z trailera w filmie wyglądają jak własne parodie.

Dialogi dno. Aktorsko dno (efekciarski Jesse Eisenberg jest tylko efekciarski, postać wykreowana przez Bena Afflecka jest najwyżej zmęczona życiem i podobnie jak Henry Cavill oboje grają jedną twarzą). Nawet mistrz Hans Zimmer jakby wiedząc z czym ma do czynienia* dał kilka luźnych szkiców, które to w zasadzie nie bardzo pasują do scen którym towarzyszą. Jeszcze postaci drugo-planowe; tak bardzo płaskie – naczelny Perry White, który narzuca wszystkim dziennikarzom głupkowate nagłówki i nie ma nic wspólnego z duchem “prawdziwego dziennikarstwa” które było symbolem Daily Planet, albo najmniej wyrazisty Alfred w historii…

Gdyby to chociaż nudne nie było… Podsumowując; nawpychanie masy pobocznych wątków, brak sensownie poprowadzonego głównego, dłużyzna, fatalne dialogi, spore pokłady głupot i zmiecenie sztandarowych postaci drugoplanowych do nieistotnych elementów. A kilku kwestii jeszcze z litości nie poruszam.

 

Nie polecam.

“Zimmer noted that he had significant trouble in finding a new angle from which to tell the story , and after the movie’s release announced that he was „retiring” from superhero movies.” (źródło: wikipedia)

ps. sprawdźcie sobie trailer, bo jest świetny. Nie idźcie do kina.